Módlcie się do św. Spirydona z Tremithus – przypadki z życia o. Jana Kriestiankina

sp09Teraz już nie mogę uwierzyć w to, że były takie czasy, kiedy można było długo siedzieć przy Starcu słuchając z uwagą jego pełnych łaski pouczeń. Co prawda, zdarzało się to nieczęsto – starca na wszelkie sposoby „chroniono” przed odwiedzającymi. Zwykle sytuacja wyglądała następująco – o. Jan wychodzi ze świątyni i całe mnóstwo pielgrzymów przybyłych do monasteru po poradę od starca rzuca się do niego. 

-Ojcze – krzyczy pewna kobieta z tłumu – miesiąc temu zaginął mój syn. Czy on jest jeszcze żywy, czy już zmarł? 

Starzec obraca się w stronę płaczącej kobiety, ale nie może z nią porozmawiać. Jacyś ludzie (być może ochroniarze) odpychają kobietę od Starca, którego bardzo szybko prowadzą przez tłum, profesjonalnie trzymając pod ręce. Ale kobieta nie poddaje się, biegnie za starcem, dławiąc się łzami: 

-Ojcze! Mój jedyny syn! O Matko Boska, zbaw, pomóż! 

W tym momencie ojciec Jan jakoś wydostaje się z rąk ochroniarzy i błogosławi kobietę, pocieszając ją: 

-Pani syn jest zdrowy i wkrótce wróci. 

W ten sposób porozumiewano się ze starcem – w biegu, najczęściej listownie, przekazując swoje pytania przez obsługującą Tatianę Siergiejewną i również przez nią otrzymując odpowiedź. Z kolei syn tej kobiety wrócił nazajutrz. 

Ale bywały też święta, kiedy o. Jan (Kriestiankin) długo i szczegółowo rozmawiał z ludźmi. Oto dlaczego dobrze pamiętam jesień 1988 r. w Pskowsko-Pieczerskim monasterze. Było ciepło, bezchmurnie, klony świeciły złocistym blaskiem. Zarządzający monasterem wyjechali do Moskwy, a archimandryta Jan, wyszedłszy ze świątyni powiedział: 

-I oto zarządzający wyjechali od nas. Tylko my zostaliśmy, niemądre główki. 

Ojca Jana jak zawsze okrążało mnóstwo ludzi i w ten sposób krótka droga do kielii(celi, miejsca zamieszkania mnichów, red.) zmieniała się w dwugodzinną rozmowę. Ktoś mu przynosi krzesło, my siedzimy wokół niego na trawie. Ze wszystkich stron padają różne pytania: 

-Ojczeco to pierestrojka? 

-Pierestrojka? Pierepałka-pierestriełka. 

-Ojcze, błogosławcie nam z mamą na przeprowadzkę do Estonii. Znaleźliśmy w Tapu odpowiednie mieszkanie. 

-Do Estonii? Chcecie mieszkać za granicą? 

Słyszę i się dziwię: Estonia za granicą? A przecież pierestrojka to czas ślepego zachwytu wolnością. Ale jakże wielkie było zmartwienie, kiedy to zbiedniało i rozpadło się wielkie mocarstwo. Estonia znalazła się za granicą. A w „gorących” punktach świata i w Stanach Zjednoczonych wkrótce przelała się krew. 

Ale póki co nad głowami jest błękitne niebo i nieśmiała dziewczyna pyta ojca, jak doić krowę. Ludzie się dziwią: żeby przychodzić z takim pytaniem do archimandryty? Ale dla dziewczyny jest to ważne – w swoim monasterze zajmuje  się ona właśnie dojeniem krów, a krowy skaczą i nie dają się wydoić. Ze wstydu dziewczyna mówi szeptem, ale o. Jan odpowiada na głos: 

-Miałem w dzieciństwie pewien przypadek. Krowa u nas zwykle dawała dużo mleka, lecz nagle zaczęła wracać z pastwiska, nie dając po tym mleka. Zaczęliśmy śledzić krowę i zauważyliśmy, że ona zawsze wchodzi do wodopoju w to miejsce, gdzie gromadziły się sumy. Sumy do niej podpływają i ssą mleko. Wargi u sumów są miękkie, delikatne, a krowie podoba się ta delikatność. Zrozumiałaś, jak to trzeba robić? 

-Jak sum – uśmiechnęła się dziewczyna. 

Różne pytania zadają ludzie starcu, ale najważniejsze z nich brzmi: jak żyć? 

-Ojcze, niedawno przyjęłam chrzest i chcę teraz rzucić pracę, aby żyć przy monasterze i modlić się do Boga. 

-Czyli pani chce zostać bezrobotną? – pyta Starzec – a za energię elektryczną jak pani będzie płacić

-Jak to za energię elektryczną? – kobieta zwraca się do Starca, zdając sobie sprawę z tego, że nawet na wsi trzeba opłacać rachunki za energię elektryczną i za jakieś środki kupować chleb – Ojcze, podpowiedzcie, jak żyć? 

-Trzeba dopracować do emerytury. Emerytura dodaje nam skrzydeł. 

-Ojcze – dopytuje kobieta przybyła do monasteru – a czy prawosławnym wolno leczyć się za pomocą lekarstw? 

-A dlaczego nie? Lekarze są od Boga. 

Tę kobietę znam. My obydwie przyjęłyśmy chrzest niedawno w monasterze i wówczas się poznałyśmy. Trafiłyśmy pod opiekę srogich staruszek (ros. bogomołki), które przepowiadają przyjście antychrysta i zauważających jego wszechobecność w dzisiejszym świecie. My ze znajomą na razie o tym nie wiemy, ale one „oświecają nas”, że herbata i kawa to diabelskie napoje. Buty na obcasach też są diabelskie, gdyż obcas to kopyto, a kopyto wiadomo do kogo należy. Według nich, w aptekach są sprzedawane diabelskie artykuły, a sztuka – to cuchnące wyziewy z piekła. Ponadto, przekonują do tego, że trzeba ubierać się pobożnie, więc wkrótce jej podopieczna przychodzi do świątyni ubrana tak, jak one: czarna chustka zasłaniająca czoło, spódnica długa do pięt i grube, męskie buty. Nawet patrzeć na tę maskaradę jest niezręcznie. Jednak wkrótce pod wpływem tych staruszek również ja włożyłam na siebie takie ubranie. 

Następnie idę przez dziedziniec monasteru w tym ubraniu, a o. Jan (Kriestiankin) patrzy na moją pobożność i stuka w okno, usiłując coś powiedzieć. Jednak cela o. Jana znajduje się na drugim piętrze i nic nie mogłam usłyszeć. 

-Ojcze, nic nie słyszę! – mówię z dołu. 

I wtedy archimandryta przekazuje mi przez swoją pomocnicę Tatianę Siergiejewną, bym nie ubierała się w czarne ubranie. 

Przebrałam się w swoje zwykłe ubranie i staruszki tak wzgardziły mną, że od tej pory zostałam pozbawiona informacji o diabelskich właściwościach herbaty i sztuki. Zresztą, obecnie piję herbatę, czytam Tiutczewa, lubię malarstwo i piękne, kolorowe chustki. 

Odnośnie chustek – ostatniej jesieni przyjechali do Starca mąż i żona. Malują oni pejzaże, biorą udział w wystawach. Żona, trochę się wstydząc, wyjmuje z torebki piękne chustki. Jednak mąż patrzy na to wszystko inaczej. Pewien „żarliwiec” powiedział im, że trzeba upiększać cerkwie ikonami, a nie zajmować się „kobiecymi szmatami”. Krótko mówiąc, proszą oni o błogosławieństwo, aby zrezygnować ze sztuki świeckiej na rzecz pisania wyłącznie ikon. Lecz odpowiedź Starca była następująca: 

-Ikonopisców u nas wystarcza, a świat zachoruje bez piękna. 

O. Jan mówił też o tym, jak często człowiek odrzuca drogę do zbawienia daną mu przez Boga, kiedy to np. nie chce nieść krzyża karmiącego wielodzietnej rodziny, pilnować chorych rodziców, lecz wymyśla dla siebie szczególnie „duchowe” życie. Dotyczy to każdego z nas. U każdego z nas są pewne problemy, od których chcemy uciec do monasteru i opuścić rodzinę. Ileż rodzin, znajdujących się na krawędzi rozwodu, pozostało razem dzięki Starcu! Ale to już osobny temat. Teraz chciałabym poruszyć bardzo ważną kwestię poruszaną przez Starca: z krzyża się nie schodzi – z krzyża zdejmują, a rezygnować z krzyża to rezygnować z Chrystusa. 

Ale jakże trudno jest nieść ten krzyż dany od Boga! Pamiętam, że poskarżyłam się dla o. Jana na swoje troski i dostałam pisemną odpowiedź od niego: 

„Droga Nino! Ja Cię jednak wzywam do wysiłku duchowego. Idź za Chrystusem, idź po wodzie, wiarą pokonując wszelkie trudne sytuacje życiowe. Wielu rzeczy nauczyło nas cierpienie, rozwiązało wiele tajemnic z naszego życia duchowego, a tyle jeszcze przed nami. Ale ceną tego jest cierpienie.” 

A teraz powiem coś nie od siebie, a na podstawie św. Ojców: 

Co nas uspokaja w trudne chwile duchowego kryzysu, gdy wszelka pomoc ludzka jest bezowocna lub niemożliwa? W tej sytuacji uspokaja nas tylko uświadomienie sobie tego, że jesteśmy sługami i stworzeniami Boga; jedno takie uświadomienie ma taką siłę, że jak tylko człowiek z całego serca pomodli się do Boga słowami: „niech będzie we mnie wola Twoja, Panie” i w ten sposób wygasa zdenerwowanie z naszego serca, dzięki tej modlitwie, wypowiedzianej z wiarą, człowiek zapomina o najcięższych smutkach. 
To dla Pani na te dni, kiedy mgła zasłania niebo nad głową i kiedy wydaje się, że Pan pozostawił swoje stworzenie. 
Boże błogosławieństwo dla Pani i O. 
Jednego wymaga ode mnie ciało, czego innego – przykazanie 
Jednego Bóg, innego – zazdrośnik (tu: diabeł – przyp. tłum.) 
Jednego czas, innego – wieczność 
Wylewam gorące łzy, ale moje grzechy pozostają niewypłakane”. 
Lecz oto wypłaczemy i się zbawimy. Niech Bóg Was chroni, a my będziemy się o to modlić. 
Archimandryta Jan (Kriestiankin).” 

Jakże podtrzymywały mnie w te trudne lata listy i modlitwy o. Jana! Ojciec-pocieszyciel, ojciec, który przeszedł los męczeński. Z łagrów wrócił on z przebitymi palcami, ale unikał rozmów o latach zesłania. Pewnego razu nie wytrzymałam i zapytałam go: 

-Ojcze w łagrach było strasznie? 

-Z jakiegoś powodu nie pamiętam niczego złego – odpowiedział – tylko pamiętam: otwarte niebo i Anioły śpiewające na niebiosach. 

Właśnie to było najważniejsze podczas spotkań ze Starcem – odczuwanie niewidzialnego Światła pełnego łaski, idącego do nas z niebios, a z Bogiem nawet w smutku jest lżej. 

Jednak wrócę znów do tej jesieni, kiedy to archimandryta Jan (Kriestiankin) długo rozmawiał z ludźmi. 

-Ojcze – skarży się staruszka – pół życia jesteśmy w kolejce po mieszkanie, a mieszkamy wciąż w małym mieszkanku. Jest tak ciasno, że wnuki śpią w jednym łóżku i podpierają podbródek nogami sobie nawzajem. 

Tuż za nią podchodzi pewien mężczyzna i niemal krzyczy, opowiadając o tym, jak przez 10 lat pracował w odlewni ze względu na mieszkanie, obiecane przez fabrykę, ale po pierestrojce fabryka nie spełniła jego oczekiwań. Co teraz robić? 

-Gdybyście się modlili do św. Spirydona z Tremithus – mówi o. Jan – dawno mielibyście mieszkanie. 

Zapisuję na wszelki wypadek imię św. Spirydona z Tremithus, choć nie zamierzam się modlić do niego. Problemów z mieszkaniem u mnie nie ma. Choć właściwie to jakieś są. Ale po tym, jak nasza rodzina ćwierć wieku stała w kolejce po dwupokojowe mieszkanie, otrzymawszy w rezultacie jednopokojowe, niczego już nie oczekujemy od władz. Co prawda nie zostaliśmy usunięci z kolejki, licząc na spełnienie obietnicy, ale sądząc po proponowanych terminach, pośmiertnie. Dlatego też nasza rodzina ma teraz inne plany – kupić dom w Pieczorach obok monasteru, stać nas na to. Co dziwne – później w beznadziejnym stanie kupiłam dom obok Optinoj pustyni, ale tu cały czas kwestie finansowe nie pozwalały na kupno mieszkania. Co więcej, za każdym razem, gdy po wybraniu oferty wybierałam się do oferowanego mieszkania, pojawiał się silny ból w nodze. Jakoś docieram na miejsce, a dom został już sprzedany lub właściciel się rozmyślił. Pół roku spędziłam w poszukiwaniach mieszkania, a potem spytałam archimandrytę Jana: 

-Ojcze, dlaczego w żaden sposób nie udaje mi się kupić domu w Pieczorach? 

-Ponieważ Pani miejsce jest nie tutaj, tylko w Optinoj pustyni. 

Wybacz Panie, że tego nie wiedziałam, ale do tej pory nie słyszałam, a ze słów Starca nasunął mi się jeden wniosek: chcą mnie wygonić z moich ulubionych Pieczor. Przyszłam z tym do mojego ojca duchowego archimandryty Adriana, ale ten również udzielił błogosławieństwa na podróż do Optinoj. Pojechałam. Nie spodobało się. Dookoła ruiny świątyń i hałdy śmieci. Monaster dopiero zaczyna być odbudowywany. Ohyda spustoszenia w świętym miejscu tak mnie przeraziła, że natychmiast udałam się do archimandryty Cyryla (Pawłowa) ze skargą na starców, wysyłających mnie nie wiadomo gdzie. 

Pamiętam, jak uśmiechał się o. Cyryl, słuchając moich lamentów, a potem powiedział, błogosławiąc na przeprowadzkę: 

-Pełna łaski Optina, święta ziemia. 

Jakże pełna wdzięczności jestem teraz dla Boga, że osiedlił mnie na tej świętej ziemi, ale jakaż trudna była droga do tego miejsca! 

-My u Boga jesteśmy ciężko chorzy chirurgicznie – później mówiła mi pewna mniszka – u każdego jest swoja pycha i swoja korona na głowie. A Pan żałuje nas, głupich, i leczy chirurgicznie. 

Krótko mówiąc, przeprowadzkę do Optiny poprzedziła ta „chirurgia”, podczas której usuwana była zarozumiałość, pycha. Oszczędności zniszczyła inflacja. A to, co wcześniej wydawało się znaczącym: sukces literacki, publikacje, życie w kręgu znanych osobistości – wszystko stało się niepotrzebne i nieprzyjemne, gdy ciężko zachorował syn i wydawało się, że umiera matka… W mieszkaniu znajdował się ciężki zapach lekarstw, zza okien docierał dźwięk monocyklów jadących po moskiewskiej szosie, przez smog często nie było czym oddychać. Jakże wtedy marzyliśmy o wsi i choć odrobinie świeżego powietrza. Lecz póki się obejrzałam, nie chcąc przeprowadzać się do Optiny, ceny na domy, które wcześniej były tańsze od drewna, wzrosły tak, że były już nie na moją kieszeń. 

Właśnie tak stało się to, o czym wcześniej mówił o. Jan: nad głową czarne, pochmurne niebo i taka beznadzieja, że natychmiast wezwałam o pomoc św. Spirydona z Tremithus, prosząc pomocy. Pomoc przyszła tak szybko, że tylko mówiłam w myślach: tak się nie zdarza. Ale tak było. Wkrótce kupiliśmy dom obokOptinoj pustyni, gdzie moja rodzina zaczęła ożywiać, wracać do życia. Pamiętam, jak syn, po czterotygodniowym pobycie w szpitalu, na początku niepewnie wyszedł do sadu, a potem pobiegł kąpać się w rzece i oto już, jak niegdyś pływamy z synem ścigając się. Mama też wygląda jak kiedyś. Właśnie niesie z pola rzodkiewkę i cieszy się, że udała się marchew. 

Mam wielu szczególnie czczonych świętych. Ale św. Spirydon z Tremithus był pierwszym świętym w moim życiu, przez którego został ukazany ogrom Bożego miłosierdzia, kiedy to na własnym doświadczeniu zauważamy, że Bóg nie sprawdza człowieka ponad jego siły, wszystko to jest przemyślane dla dobra człowieka. Tak polubiłam św. Spirydona, że codziennie czytałam jego troparion: 


Pierwszego Soboru okazałeś się obrońcą i cudotwórcą, mający Boga w sercu Spirydonie, ojcze nasz. Przeto zmarłą w grobie przywołałeś i żmiję w złoto zamieniłeś, i kiedy śpiewałeś święte modlitwy, aniołów współsłużących tobie miałeś, o świętobliwy. Chwała Temu, Który daje tobie moc, chwała Koronującemu Ciebie, chwała Temu, Który poprzez Ciebie uzdrawia wszystkich.  

Pamiętam, jak do Optiny przyjechała rodzina Woropajewych z dziećmi i w żaden sposób nie udało się im wynająć mieszkania. Przyszli do mnie ze smutkiem i mówią, że nikt nie chce przyjąć rodziny z dziećmi do mieszkania i będą musieli stąd wyjechać. 

-Przeczytajmy troparion do św. Spirydona z Tremithus – proponuję. 

Zaczęłam czytać, a dzieci patrzą na mnie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc słów troparionu. 

Dlatego musiałam im opowiedzieć o św. Spirydonie, ponieważ troparion to jego skrócony żywot. Lecz w każdym wersie kryje się osobna historia, a dla dzieci najbardziej spodobał się fragment: „żmiję w złoto przemieniłeś”. Było to podczas strasznego głodu. Przyszedł do św. Spirydona biedak i zaczął płakać, opowiadając, jak prosił bogacza by ten pożyczył mu chleb dla swojej głodującej rodziny, a ten odmówił dać cokolwiek bez zapłaty. 

W tym czasie przez sad przypełzła żmija, a święty dotknął ją pałką i żmija przemieniła się w sztabkę złota. Święty oddał złoto głodującemu i powiedział, by ten kupił znów u tegoż bogacza chleb, gdy będzie urodzaj. Głód się skończył i był tak silny urodzaj, że rolnik rozliczył się z bogaczem korzystając na tym. Wykupiwszy złoto, zwrócił je świętemu Spirydonowi. Święty odniósł złoto do sadu i sztabka po jego modlitwie znów przemieniła się w żmiję, która z kolei natychmiast wypełzła z sadu. Wszystko to odbywało się na oczach zdziwionego rolnika, by ten uwierzył i podziękował Panu, wciąż troszczącemu się o nas… 

Świętego Spirydona zawsze czczono na Rusi jako patrona biednych, bezdomnych, cierpiących. Na jego cześć budowano świątynie i nazywano ulice, jak chociażby znaną Spirydonówkę w Moskwie. A w te trudne czasy, gdy odbudowywano zburzoną Optiną pustynię i wszystko wokół leżało w ruinach, w monasterze codziennie czytano akatyst ku czci św. Spirydona z Trymifuntu… 

Opowiedziałam dzieciom, w jaki cudowny sposób pomaga św. Spirydon i my z entuzjazmem przeczytaliśmy troparion i akatyst ku jego czci. Gdy tylko skończyliśmy czytać, sąsiadka woła do mnie z podwórka: 

-Chcę wynająć jakiejś rodzinie na lato domek letniskowy. Nie ma przypadkiem u ciebie takich znajomych? 

-Są! Są! – zawołali nagle wszyscy członkowie rodziny Woropajewych. 

Od tej pory każdego lata mieszkali oni w tym „swoim” domku. 

Przez rok codziennie czytałam troparion ku czci św. Spirydona. O nic nie prosiłam, tylko dziękowałam z całego serca. A po roku dostałam telegram z informacją, że mam natychmiast wyjechać do Moskwy w celu otrzymania dwupokojowego mieszkania. 

Przyjeżdżam, a pani inspektor patrzy na mnie groźnym wzrokiem i mówi, ze złości nie łapiąc oddechu: 

-Wszystkie sitwy znam na pamięć, ale takiego kumoterstwa, jak u was, jeszcze nie widziałem! 

Nic nie rozumiem. Jakie kumoterstwo? Stopniowo się wyjaśniło – nikt nie zamierzał niczego mi dawać. Wręcz przeciwnie, władze zdecydowały, że mieszkanie zostanie przydzielone innym ludziom. Sprawa była już rozwiązana, lecz nagle mieszkanie zgodnie z kolejnością przydzielono mi. Rozpętał się skandal: dlaczego „odstąpiono”? A teraz pani inspektor skarżyła się mi: 

-Ja przecież jestem również winna. Jak lew, walczyłam przeciwko pani! Nijak nie mogłam się domyśleć, jakie pani ma układy. Wydaje mi się, że wszystkich znam, a tu nie mogę zrozumieć. A więc dobrze, mieszkanie należy do pani, ale niech pani zdradzi sekret – kto stoi za Panią? 

-Święty Spirydon – odpowiedziałam. 

-Kto? – nie zrozumiała pani inspektor. 

Ale ja już nie zaczęłam wszystkiego uściślać. Zresztą, właścicielami tego mieszkania byliśmy niedługo. Moja mama-staruszka z roku na rok była coraz słabsza, a do monasteru było dość daleko. Dlatego zamieniliśmy prestiżowe mieszkanie w centrum na tańszą, w zielonej, „sypialnej” dzielnicy, żeby kupić nowy dom obok monasteru. 

Miejsce jest tu cudowne i zawsze tu jest pięknie. Na Boże Narodzenie śnieg się iskrzy pod gwiazdami, a wiosną jest biało od kwitnących jabłoni. Dźwięki dzwonów cerkiewnych roznoszą się po okolicy, a my całą rodziną idziemy do cerkwi. Mama często czyni znak krzyża w stronę kopuł Optinoj, a syn, wyprzedzając nas, wychodzi naprzód. Tyle lat już tu mieszkam i cały czas się zastanawiam: za co dla mnie taka łaska? I coraz częściej wspominam stareńkiego o. Jana (Kriestiankina), pouczającego nas, niemądrych: „Opatrzność Boża zarządza światem i losem każdego z nas”. Wszystko odbywa się właśnie w taki sposób. Lecz uwierzyłam w to dopiero wOptinoj

pravoslavie.ru
tłum. Karion Szeszko

 

Napisano w Aktualności, Hagiografia, O świętym

HARMONOGRAM

15 sierpnia 2015 r.
- godz. 20:30 Warszawa
Powitanie relikwii w katedrze św. Marii Magdaleny
16 sierpnia 2015 r.
- godz. 19:o0 Jabłeczna
Powitanie relikwii w monasterze św. Onufrego
17 sierpnia 2015 r.
- godz. 10:30 Terespol
- godz. 13:30 Biała Podlaska
- godz. 18:30 Hajnówka
Powitanie relikwii w soborze św. Trójcy
18 sierpnia 2015 r.
- godz. 14:30 Kleszczele
- godz. 17:00 Św. Góra Grabarka
Powitanie relikwii w monasterze św. św. Marty i Marii
19 sierpnia 2015 r.
- godz. 16:30 Bielsk Podlaski
Powitanie relikwii w cerkwi Zaśnięcia NMP
20 sierpnia 2015 r.
- godz. 16:00 Zwierki
Powitanie relikwii w monasterze Narodzenia NMP
- godz. 20:00 Białystok
Powitanie relikwii w soborze św. Mikołaja
21 sierpnia 2015 r.
- godz. 17:30 Supraśl
Powitanie relikwii w monasterze Zwiastowania NMP
22 sierpnia 2015 r.
- godz. 5:00 Supraśl
Pożegnanie relikwii